W rzeczywistości nie wyglądasz tak groźnie jak na plakacie.
Nie, nie. Poprosili mnie, to zrobiłem taką minę, tylko na potrzeby kampanii reklamowej. Poza boiskiem jestem zupełnie inny.
Nie zaprosiłeś jeszcze znajomych z Holandii, by zobaczyli w jakich warunkach trenowało się u was pół wieku temu?
Nie da się ukryć, że wiele rzeczy jest tu dla mnie nowych. Trzeba zmierzyć się z rzeczywistością. W Holandii pewne kwestie, których tu nie ma, są zupełnie normalne, na porządku dziennym. Na przykład ostatnio musieliśmy ćwiczyć na sztucznej murawie lub na stadionie. W Alkmaar, kiedy było zimno, trenowaliśmy po prostu na krytym boisku.
W każdym wywiadzie podkreślasz, że Wisła to dla ciebie przygoda. Chciałeś jej, to masz niespodzianki.
Oczywiście. Ale dzięki temu ta przygoda jest ekscytująca. W Gdyni graliśmy przy minus 20 stopniach. Pierwszy raz mi się coś takiego przydarzyło. Dzięki temu udowodniłem sobie, że da się utrzymać poziom nawet w takich warunkach. Dobrze, że polecieliśmy tam samolotem, bo jazda na mecz autobusem lub pociągiem trwająca dłużej niż trzy godziny też byłaby czymś nowym.
Za to w końcu masz do czynienia z prawdziwymi kibicami. Nie tylko „come on PSV, come on PSV” przez cały mecz.
To jedna z tych rzeczy, które mnie ciekawiły. Rzeczywiście, między Holandią i Polską jest wiele różnic. Zresztą nie tylko kulturowych. W Eredivisie, na przykład, dużo większą wagę przykłada się do gry piłką – utrzymywania się przy niej lub szybkiego odgrywania koledze. Tutaj ważniejsze jest przygotowanie fizyczne.
A ty ważysz tylko 68 kilo…
Dokładnie 72. Przy 183 centymetrach wzrostu. Zawsze taki byłem. Nie jestem najcięższy, więc muszę nadrabiać to boiskową inteligencją.
Pomimo tych warunków fizycznych, podobno nigdy nie odniosłeś poważnej kontuzji.
To prawda. Prowadzę zdrowy tryb życia, dbam o swoje ciało. Wiem, że we wszystkim trzeba zachować równowagę. Nie stosuję żadnej diety, ale jem na przykład dużo warzyw. Nie piję napojów gazowanych. Wolę wodę mineralną i soki.
Co z alkoholem?
Wiem, kiedy mogę się napić. W tygodniu, kiedy przygotowujemy się do meczu, nigdy po niego nie sięgnę. Dopiero jak zagramy. Wtedy, to co innego.
Oprócz tego jakieś specjalne ćwiczenia?
Nie, do tego podchodzę na luzie. Większy wysiłek wkładam w mecz. Przed samą rozgrzewką wsiadam tylko na rower na siłowni.
Moglibyście pedałować razem z Maaskantem.
Rower wystarczy mi w ramach fitnessu. Trener dojeżdża nim do klubu od siebie z domu. Ja mieszkam za daleko.
Niedawno przyznał, że mógłby powierzyć ci nawet opaskę kapitańską.
W Alkmaar też byłem kapitanem, więc wiem, o co w tym chodzi. No problem.
Można powiedzieć, że padłeś ofiarą kryzysu finansowego w holenderskiej piłce?
W AZ zarabiałem najwięcej. Byłem też jednym z najstarszych zawodników, a ten klub bazuje na wprowadzaniu młodych, by później móc ich sprzedać i odzyskać zainwestowane pieniądze. W tym sezonie wiele nie grałem, więc nie mogli mieć wygórowanych wymagań. Moje odejście pozwoliło młodszym kolegom wskoczyć na wyższy poziom.
Odszedłeś jako legenda?
I jako lider.
Na piłkarską emeryturę?
W Holandii grałem bardzo długo, widziałem wszystkie drużyny, wszystkich piłkarzy. Chciałem spróbować czegoś nowego. Miałem propozycje z Niemiec, ale nie interesowała mnie walka o siedemnaste miejsce w lidze.
Mówisz o ofercie z Koeln?
No, między innymi. Dla mnie Wisła to top-team, z którą mogę awansować do Ligi Mistrzów. Dlatego nie przyszedłem tu na emeryturę.
Gra w innym holenderskim klubie nie byłaby wyzwaniem?
Ewentualnie w Ajaksie lub PSV. Reszta to niezłe drużyny, jednak nie tak wielkie. W tamtym roku kontaktowało się ze mną PSV, ale nie chciałem nic zmieniać, bo z AZ Alkmaar zdobyliśmy właśnie mistrzostwo. Różnica między tymi klubami nie była tak duża. Nie miałem powodu, żeby odchodzić.
Nie wzięli Jaliensa, to wzięli Marcelo?
Nie wiem, czy dlatego. Ale od dawna mam bardzo dobre kontakty z Fredem Ruttenem.
Sympatyczny gość.
Przyjaźni się z nim mój menedżer. Gdy Rutten trenował Twente, grało tam dwóch jego zawodników. Poznaliśmy się, gdy pojechałem do nich w odwiedziny. Myślę, że praca w Enschede przygotowała go do roli trenera. A w Schalke – do bycia szkoleniowcem z topu, bo w Niemczech pracuje się inaczej niż w Holandii. Dziś Rutten wykonuje w PSV bardzo dobrą robotę.
Louis Van Gaal – najlepszy trener, z jakim pracowałeś?
Jeden z najlepszych. Ale najpierw muszę wspomnieć o Co Adriaanse, z którym w barwach Willem II awansowałem do Champions League. Potem pracowaliśmy razem w Alkmaar. Dopiero później przejął nas Van Gaal.
Nie wyjdziemy stąd bez anegdotki o nim.
Oj, sporo tego było. Ale OK… Kiedyś podczas akcji charytatywnej, na której zbierano pieniądze dla starszych ludzi, zorganizowano konkurs skoku o tyczce. Van Gaal też skoczył, ale… skręcił kostkę i przez kilka tygodni nie mógł chodzić. Pierwszy trening po tym wydarzeniu – czekamy, czekamy, a tu nagle dziwny dźwięk – bzzzzz. Przyjechał na wózku golfowym. Jeździł tak po boisku i z tego wózka dawał nam wskazówki. Mimo wszystko chciał być liderem. Teraz się zastanawiam – ile osób by tak zrobiło?
To w końcu ekspert od robienia atmosfery.
Był dla nas jak ojciec. Nie liczyły się nazwiska, ani osiągnięcia. Mógł grać numer jeden, mógł numer sześć. Ci, którzy siedzieli na ławce, też czuli się ważni. To był klucz do zdobycia mistrzostwa. Na pewno widzieliście go w telewizji, stwarza dziwne wrażenie. Prywatnie jest zupełnie inny. Chętnie pogada o twoich problemach i nigdy nie skrytykuje publicznie swoich zawodników. Pozwala sobie na to tylko w szatni. Do dziś mam z nim stały kontakt.
Nie dziwił się, że zdecydowałeś się na Polskę?
Wiedział mniej więcej, jakie mam plany. Ale pytał – dlaczego nie Niemcy, Holandia? Wasz kraj nie był na jego liście. Wytłumaczyłem mu i zrozumiał. „OK, twój wybór, powodzenia”.
Niektórzy twierdzą, że dobry piłkarz rzadko zmienia kluby. Potwierdzasz?
Sam nie wiem. Jak grałem w Alkmaar, miałem trochę ofert, ale zawsze coś mnie tam trzymało. Może gdybym raz odszedł, później zmieniałbym je częściej?
2,5-letni kontrakt z Wisłą to twój pomysł czy bardziej klubu?
Mój i klubu. Chciałem, żeby to była dłuższa umowa, bo niektórzy patrzą tylko na wiek, warunki fizyczne i kondycję. A ja fizycznie jestem świetnie przygotowany, nie odnoszę kontuzji i mogę jeszcze sporo pograć. Może Wisła będzie moim ostatnim klubem? Nie wiadomo.
Osman Chavez powiedział nam, że w tym tygodniu podpisze z Wisłą nową umowę. Szykuje się najbardziej religijna defensywa w Polsce.
Kiedyś sportowcy nie mówili otwarcie o religii, bo był to temat tabu. Lepiej było ukrywać swoje poglądy, nie wiadomo, jak ludzie zareagują. A dla mnie to zupełnie normalna sprawa. Chcę być przykładem dla młodych ludzi, którzy wierzą w Boga. W Holandii przyjmowałem nawet zaproszenia do programów telewizyjnych, bo chciałem pokazać, że o religii można swobodnie porozmawiać.
Zawsze miałeś takie podejście?
Do pewnego momentu mówiłem, że moje życie to piłka. Liczył się futbol i nic więcej. Kiedy siadałem na ławce, do domu wracałem w podłym nastroju i przez cały tydzień chodziłem wkurzony. Gdy w 2004 roku zmarła moja babcia, zorientowałem się, że piłka to nie wszystko. Zmieniłem się i znalazłem własną drogę. Teraz przed każdym meczem modlę się i czytam Biblię. Wiem, że spotkało mnie błogosławieństwo, bo każdy dzieciak chce być piłkarzem, ale nie wszyscy mogą.
Może założycie z Riosem i Chavezem jakąś kaplicę w klubie?
Może. Ale tu wcale nie o to chodzi. Gramy nie tylko dla Wisły. Osman, na przykład, także dla rodziny z Hondurasu. Każdy ma w swoim domu taką prywatną „kaplicę”.
Mówisz: „zawsze staram się grać fair i nie robić krzywdy przeciwnikowi”. Środkowy obrońca nie musi czasem lekko przywalić z łokcia?
Walka walką, ale w twarz nikogo nie uderzę. Czasem kopniaka dostaniesz, to normalne. Ale zawsze w ramach przepisów. Chodzi o intencje – mój styl nie polega na nieczystej walce.
Drugi Osman… Świetnie się będziecie uzupełniać
Nie ma znaczenia, czy gram z Chavezem, czy z Bunozą. Różnica jest tylko taka, że z Gordanem rozmawiam po angielsku, a z Osmanem po hiszpańsku. Hector Moreno i Sergio Romero nauczyli mnie paru słów.
Pogadajmy chwilę o Surinamie. Stamtąd pochodzi cała twoja rodzina.
Tak, ponieważ Surinam był kiedyś holenderską kolonią. Moi rodzice w wieku 18 lat wyjechali studiować do Rotterdamu, gdzie poziom nauczania był znacznie wyższy. Do dziś mam w Surinamie wielu krewnych. Mój wujek był nawet selekcjonerem tamtejszej reprezentacji. Niedawno przyjechał do Holandii, żeby zdobyć wyższy stopień trenerski. Clarence Seedorf, Jeremaine Lens - ich historia jest podobna do mojej. Niedawno zorganizowaliśmy mecz charytatywny, po którym zbieraliśmy pieniądze dla dzieci ze szpitala w Surinamie. Doskonale znają tam holenderskich piłkarzy, więc nazwisko pomaga.
Powiedz dwa słowa o swoim dzieciństwie.
Byłem wolny, mogłem robić, co chciałem. Miałem wiele zainteresowań. Grałem w szachy i na saksofonie. Ale kiedy w sobotę nakładał mi się turniej szachowy i mecz, zawsze wybierałem futbol.
Ale uczniem byłeś pewnie niezłym?
Tak. Ojciec zawsze mi powtarzał – „w futbolu nigdy nic nie wiadomo, co zrobisz, jeśli odniesiesz poważną kontuzję?”. W liceum chodziłem do klasy o profilu public relations. Planowałem studiować zarządzanie sportem, ale brakowało czasu, bo już wtedy grałem w młodzieżowej reprezentacji i w Lidze Mistrzów z Willem II. Myślałem o takim kierunku, bo w przyszłości chciałbym być dyrektorem sportowym. Najważniejsze, żebym pozostał przy piłce. Cały czas muszę też pamiętać o rodzinie i zarabiać na życie.
Przeczytaliśmy, że ślub wziąłeś siedemnaście lat temu. Nie bardzo wierzymy, skoro sam masz trzydzieści dwa.
Niee, to nie tak. Po prostu jestem ze swoją żoną od 17 lat. Teraz jesteśmy skazani na krótką rozłąkę, bo dzieci muszą skończyć w Holandii szkołę. Żona była w Krakowie dwa razy, w przyszłym tygodniu znowu przylatuje.
Gdzie się wybraliście? Tylko nie mów, że na Rynek – to już wiemy.
Byliśmy we włoskiej restauracji Da Pietro, a potem w galerii handlowej „Bonarka”, na zakupach i w kinie.
Bunoza powiedział, że Bonarka to jego życie
On jest w innej sytuacji, bo nie ma dziewczyny.
Urządziłeś się już w Krakowie?
Za dwa tygodnie wracam do Holandii po samochód i meble.
Nie lepiej kupić je tutaj?
Nie, bo sprzedałem dom w Alkmaar. Nie chcę tam mieszkać, za daleko do Rotterdamu. Półtorej godziny samochodem. Wolę wszystko przewieźć do Krakowa.
Jesteś ekspertem w sprawach mody. W Holandii nominowali cię do nagrody najlepiej ubranego piłkarza 2010 roku.
To prawda, lubię się dobrze ubrać. Jestem maniakiem trampek, mam ich mnóstwo. Zawsze poluję na ekskluzywne modele.
To, co masz na nogach, raczej nie wygląda na trampki.
Oj, bo rano śnieg mnie trochę zaskoczył! Za wyjątkiem takich sytuacji, zawsze je noszę.
Nordin Amrabat podczas rozdania nagród, o których wspomnieliśmy, wyraźnie przegiął. Też lubisz być ekstrawagancki?
Pewnie, szczególnie kiedy gdzieś wychodzę. Lubię być kolorowy, uwielbiam eksperymentować.
A w Wiśle kto jest najlepiej ubrany?
Nie patrzę na chłopaków w ten sposób (śmiech). Ale pomyślmy… Chyba „Żuraw”. Z jednej strony styl casual, z drugiej elegancki. Może pomogła mu gra w Glasgow. A pozostali? Hmm… Są raczej młodzi…
Mają jeszcze czas?
Dokładnie!
weszło.com