Bogdan Basałaj, prezes Wisły Kraków: - Teoretycznie nic by się nie stało, gdybyśmy zamiast Meliksona kupili napastnika. Na sprowadzenie Maora nalegali Stan Valckx i Robert Maaskant na podstawie bardzo dobrej opinii skautów. A poza tym w dobrze prowadzonym klubie, pion sportowy powinien mieć pewną niezależność działania i u nas tak jest. Sprowadzanie zawodników nie leży w gestii zarządu. Owszem, każdy transfer musi zyskać akceptację zarządu i właściciela, ale szczegóły - kto i na jaką pozycję zostawiamy ludziom, którzy się najlepiej na tym znają. Trener z dyrektorem uznali, że właśnie takich zawodników
potrzebujemy. I my zaakceptowaliśmy.
- Nikt do końca nie jest od nich wolny. Ale dlatego mamy skautów, aby ich obserwacje, ewentualne pomyłki ograniczyć do minimum. Pion sportowy, jak każdy inny podlega weryfikacji, ale czas na nią przyjdzie najwcześniej po sezonie.
Nie ma pan obaw, że dochodzenie do formy Genkowa, który długo załatwiał formalności związane z przeprowadzką do Polski, zajmie sporo czasu i w pierwszych meczach Wisła może mieć kłopoty ze strzelaniem goli?
- Być może, ale ja przypomnę, że wcześniej często musieliśmy sobie radzić bez Pawła Brożka (kontuzje), który w ciągu roku rozgrywał kilka dobrych meczy - myślę zwłaszcza o tych z Legią, a to o wiele za mało jak na tej klasy zawodnika.
Nie zadrżała panu ręka, gdy sprzedawał braci Brożków?
- Nie, i myślę że przede wszystkim Paweł powinien odejść trochę wcześniej. Ta zasada dotyczy zresztą wszystkich piłkarzy i jest prosta: "jeśli przez kilka lat jesteś filarem takiego klubu jak Wisła i w tym czasie nie osiągasz ani jednego sukcesu w Europie, to po prostu musisz odejść, ustąpić miejsca innym". Z bardzo rzadkimi wyjątkami.
Rola gwiazdy na rynku krajowym, w Krakowie, zarabiającej niemało, nie jest dobra, ponieważ zabija u takich piłkarzy dążenie do osiągania nowych celi. Klub, czy zawodnik, którego szczytem jest sięgnięcie po mistrzostwo kraju, de facto się cofa. Mistrzostwo Polski można zdobywać dysponując o wiele niższym budżetem od tego, który od kilku lat ma Wisła.
Ale odejście Brożków to nie tylko pozbycie się dwóch dobrych piłkarzy, ale też liderów szatni. Jednocześnie ruch ten znamionuje koniec dawnej Wisły, tej z wielkimi gwiazdami - Frankowskim, Szymkowiakiem, Żurawskim, Baszczyńskim, Głowackim, bo bracia wchodzili do zespołu w okresie ich świetności i byli jedynymi, którzy pozostali w klubie aż do teraz.
- Ja tylko przypomnę, że ze wszystkimi tymi wielkimi piłkarzami Wisła odpadała z Pucharu UEFA z Valerengą Oslo, czy Dinamem Tbilisi, a później już bez kilku w/w z Levadią Tallin i Karabachem. We współczesnej piłce nie buduje się już składów wyłącznie w oparciu o sentymenty, przywiązanie do nazwisk, tradycję. Świat się zmienił, nie wiem czy właściwie, a Europa otworzyła granice.
Czyli taktyka przyjęta chociażby przez Milan, który przez kilka, nawet kilkanaście lat miał ten sam szkielet zespołu, choć porażek nie brakowało, jest błędna?
- Niekoniecznie, w Milanie i innych największych klubach wielkiej "trójki": Anglia, Hiszpania, Włochy piłkarze mają spory dylemat, bo nie mają dokąd pójść. Gdzie by się nie ruszyli, to nikt im lepiej nie zapłaci, nie mówiąc o tym, że nie zagrają już w lepszej lidze. Tylko najwięksi szczęściarze stanowią wyjątki lądując w Barcelonie, Realu, czy Manchesterze. Piłkarze pozostałych krajów mają jednak szansę rozwoju i awansu poprzez transfer do silniejszej ligi.
Życzyłbym sobie samych takich piłkarzy, dla których celem będzie gra np.: w Manchesterze United. Właśnie tacy ludzie mi imponują, bo mówienie o tym, że do końca życia chcę grać w Wiśle nie przekonuje mnie.
Życie pokazało, że Wisła, dysponując na początku XXI wieku dobrym zespołem, który nie miał sobie równych w Polsce, i poza jednym sezonem, nie osiągnęła niczego w europejskich pucharach. I mówię to, mimo że byłem wtedy prezesem. I to boli, trzeba coś zmienić, by to przerwać.
W Ekstraklasie panuje coraz większa moda na zatrudnianie obcokrajowców. Hołduje jej również Wisła. Czy to nie wyjdzie bokiem polskiej piłce? Wiadomo, że nie ma już na polskim rynku takich perełek jaką 11 lat temu był choćby Maciej Żurawski, za którego Wisła płaciła milion euro, ale nie aż tak brakuje nam piłkarzy, by co drugi sprowadzany przez kluby Ekstraklasy zawodnik był obcokrajowcem! Ten najazd - przeciętnych i słabych najczęściej piłkarzy zagranicznych na Polskę, może się fatalnie zakończyć dla naszej piłki, a zwłaszcza dla reprezentacji.
- Po pierwsze - nasi obcokrajowcy nie są słabi i wierzę, że podniosą poziom naszej drużyny. Ja też bym chciał, żeby przychodziło do Wisły więcej Polaków! Nie znam zresztą prezesa klubu Ekstraklasy, który by nie chciał brać polskich zawodników. Ale ich po prostu nie ma i tutaj jest pies pogrzebany. Trzeba walczyć o to, aby ruszyła "produkcja" talentów na szeroką skalę, które wejdą do klubów ligowych.
Nie ma się czego wstydzić i trzeba to powiedzieć otwarcie: na razie nie mamy w Polsce centralnego systemu szkolenia. W Holandii, Francji, Hiszpanii, a od niedawna nawet w Anglii są centralne systemy szkolenia, są akademie piłkarskie. W Bundeslidze są akademie, które podzielono na kategorie: trzygwiazdkowe, dwugwiazdkowe i jednogwiazdkowe i w zależności od jakości ich pracy są odpowiednio finansowane.
W Polsce nic takiego nie istnieje, więc nie dziwmy się, że nasze szkolenie jest bardzo słabe. Do tego dochodzi infrastruktura, która teraz ulega poprawie, ale kilka lat temu była beznadziejna. Nadrzędnym problemem jest jednak brak systemu, który mówiłby, kiedy zacząć trenować, jak ma wyglądać praca z ośmiolatkami, dwunastolatkami, a jak z chłopcami starszymi. W tych krajach mają dopracowany każdy szczegół, przyjęli na przykład zasadę, że w rozgrywkach najmłodszych, aż do piętnastolatków nie publikują nazwisk strzelców goli. Nie rozumiem, dlaczego trenerzy młodzieży z najmniejszych klubów w Polsce nie mają udostępnionych na stronie PZPN-u plików z opisem nowoczesnych treningów, charakterystyki ćwiczeń.
Kluby Ekstraklasy są bez winy?
- Oczywiście, że też są winne. Kluby mogłyby nie oglądać się na federację i samemu szkolić według sprawdzonych wzorców. W związku z tym, że ze zmianami szkolenia nie możemy się jakoś doczekać na federację, sami zaczniemy je wprowadzać na naszym podwórku. Niebawem zaprezentuję fachowca, który będzie za to odpowiedzialny w Wiśle.
A przyczyną tego, że jest w naszych klubach coraz więcej obcokrajowców jest zbyt mała podaż rodzimych piłkarzy, a zbyt wysoki popyt na nich powoduje sztuczny wzrost cen. Jako przykład mogę podać napastników Robaka (Konyaspor wyłożył za niego Widzewowi 800 tys. euro - przyp. red.) i Genkowa (Wisła kupiła go za mniej niż pół miliona euro z CSKA Moskwa - przyp. red.). Zobaczymy, co Genkow pokaże, ale za słabszego moim zdaniem Robaka Turcy zapłacili tak dużą kwotę, jakiej nie mógł wyłożyć żaden polski klub.
Co z bazą treningową, która nawet w największych klubach, takich jak Wisła jest wciąż na zbyt słabym poziomie?
- Od sezonu 2012/2013 warunkiem otrzymania licencji będzie posiadanie minimalnego centrum treningowego, w którego skład będą wchodziły dwa pełnowymiarowe boiska trawiaste i jedno ze sztuczną nawierzchnią. Takie centrum będzie miała również Wisła. Decyzja o budowie musi zapaść jeszcze w tym roku.
- Polscy trenerzy, a także zagraniczni - Leo Benhaker czy Werner Liczka twierdzili, że w Polsce jest bardzo dużo talentów, tylko o nich jeszcze nie wiemy, a jeśli już się znajdą, to są nieoszlifowane. Dlatego ciągle naciskam Stana Valckxa i skautów mówiąc im: "Oglądajcie młodych Polaków" i robią to. W lipcu wzięliśmy Wilka i uważam, że to jeden z lepszych naszych strzałów transferowych. Mam nadzieję, że będzie grał regularnie w reprezentacji Polski. Mam jednak świadomość tego, że zaniedbane przez lata szkolenie piłkarskiego narybku, proporcje Polaków w stosunku do obcokrajowców, które były w lidze siedem czy 10 lat temu szybko nie wrócą.
Gdy Tomasz Kulawik zastąpił w sierpniu Henryka Kasperczaka, wstawił do zespołu nieopierzonego Kamila Rado i okazało się, że ten chłopak nie był gorszy od innych ligowców.
- Kamil Rado i wszyscy nasi młodzi piłkarze byli oceniani na co dzień przez trenera Maaskanta, który po prostu stwierdził, że jeszcze nie jest czas na Kamila, więc jaki z tego należy wysnuć wniosek? Że trenerzy wybierają gorszych? Nie, to byłby strzał samobójczy. Trenerzy stwierdzili, że Rado musi rozwijać się grając w niższej lidze. Dlatego został do takiej wypożyczony (do grającego w 1. lidze Kolejarza Stróże - przyp. red.).
Jest trochę idealistycznym myślenie, że uda nam się zbudować silną Wisłę opartą tylko na Polakach. Świat się zmienia.
Musimy ustalić jedną rzecz - o co gramy, czy tylko o mistrzostwo, o które teraz już nie jest tak łatwo, bo w Polsce są cztery, pięć drużyn, które na nie stać, czy gramy też o cele wyższe, leżące w Europie? Mistrzostwo Polski jest dla nas tylko kluczem potrzebnym do otwarcia drzwi z napisem "Liga Mistrzów", czy przynajmniej "Liga Europejska". Stan Valckx daje nam pewien znak jakości. To on weryfikuje, czy zawodnik X, Y, czy Z jest wystarczająco dobry dla Wisły, a jaki ten piłkarz ma paszport, to już sprawa drugorzędna.
Najważniejsze, że w Wiśle do przeszłości już należą transfery polegające na tym, że przychodzi menedżer ze swoim zawodnikiem, albo na półce stoją płyty dvd, a my sobie wybieramy na ich podstawie piłkarza. Po to mamy Stana i rozbudowany dział skautingu, żeby selekcja była jak najlepsza.
I wszyscy cmokają: "Ale ta Wisła zrobiła fajne transfery".
- Też słyszę takie głosy, ale na razie bądźmy ostrożni i poczekajmy na efekty naszych wzmocnień. Pamiętam już niejeden teoretycznie udany okres transferowy w wielu klubach, który na boisku nie dawał satysfakcji. Dlatego poczekajmy z wiążącą oceną choćby na pierwsze mecze ligowe.
Przenieśmy się kapsułą czasu do przeszłości, gdy poprzednio kierował pan Wisłą. Nie żałuje pan zwolnienia trenera Oresta Lenczyka? Na wiosnę 2001 roku nawet po porażce z Widzewem 0-3 Wisła miała trzypunktową przewagę w tabeli, a wy zwolniliście trenera, zamiast zmobilizować zawodników, którym przestały się podobać jego metody.
- Nie dotarły do mnie wówczas żadne informacje o nieporozumieniach na linii trener - drużyna. Pamiętam tylko, że byłem na meczu półfinału Pucharu Ligi z Amicą Wronki, w którym napastnik Sosin grał na obronie, a Żurawski, który kosztował milion euro, często nie miał miejsca na boisku. To było ciężkie do zrozumienia.
Nie było tak, że Lenczyk zawnioskował o ukaranie finansowe Radosława Kałużnego, który w meczu z Widzewem zarobił czerwoną kartkę?
- Nie było takiej sytuacji, a gdyby trener o to zawnioskował, to znając siebie na pewno przychyliłbym się do tego wniosku i miałby absolutną rację, bo Radek wtedy "grabił sobie" od dłuższego czasu. Rozmawiałem na jego temat z sędzią, który opowiadał, że został obraźliwie nazwany przez Kałużnego.
Czyli Lenczyka zwolniliście tylko z powodu złej postawy drużyny?
- Wracałem całą noc z Wronek do Krakowa. Rozmawiałem telefonicznie z osobami decyzyjnymi w klubie. Długo analizowaliśmy sytuację i w obawie o utratę mistrzostwa Polski zarząd klubu musiał jakoś zareagować. Być może dla niektórych ta decyzja wydała się irracjonalna, ale tytuł po roku odzyskaliśmy. Drużynę powierzyliśmy Adamowi Nawałce i Andrzejowi Iwanowi. Żeby była jasność: Pana Lenczyka uważam jako człowieka o wysokim morale, kierującego się w życiu zasadami (często trudnymi dla otoczenia) i jednocześnie dobrego trenera. Ale takie jest czasami piłkarskie życie.
To był najtrudniejszy moment w pańskiej pierwszej przygodzie z Wisłą?
- O wiele trudniejszy nastąpił we wrześniu 2004 roku, po porażce w dwumeczu z Dinamem Tbilisi, po której podałem się do dymisji. Pamiętam pytania trenera Kasperczaka: "Po co pan się podał do dymisji?", czy zawodników na czele z Marcinem Baszczyńskim: "Prezesie, co się stało, to tylko sport, gra, w którą porażka musi być wkalkulowana".
Był Pan jednym z nielicznych prezesów w polskiej piłce, który podał się do dymisji po porażce. Nie przekonała pana ta argumentacja Baszczyńskiego?
- Nie, bo uznałem, że trzeba mieć swój honor i poczucie odpowiedzialności przed klubem, kibicami a przede wszystkim właścicielem. Moją ówczesną decyzję do dzisiaj uznaję za racjonalną. Dla mnie ta porażka była kompromitacją i uznałem, że ja również powinienem ponieść jej konsekwencje. Zespół zbudowany za tak olbrzymi budżet nie mógł przejść obojętnie obok takiej porażki. Klub, który godzi się na takie porażki, nie dokonuje po nich przebudowy zespołu, cofa się. I my wówczas się cofnęliśmy. O ile porażka z Valerengą Oslo była dla nas przypadkiem, który się faktycznie zdarza w sporcie, o tyle Dinamo Tbilisi było kompromitacją wynikającą w sporej mierze ze zlekceważenia obowiązków i rywala. Przecież po 20 minutach przegrywaliśmy u siebie 0-2, bo piłkarze mieli w głowie łatwą wygraną miesiąc wcześniej z WIT Georgia Tbilisi. Angielskim, czy niemieckim drużynom takie lekceważenie się nie zdarza - one wychodzą i wygrywają.
Wówczas popełniliśmy olbrzymi błąd. Wbrew całej miłości wobec tej drużyny kibiców, dziennikarzy, a nawet niektórych działaczy, powinniśmy mocniej wstrząsnąć szatnią. Tymczasem nie zrobiliśmy tego, a do tego trener Kasperczak, niewątpliwie bardzo zasłużony trener, twierdził, że nic strasznego się nie stało. A niestety do tego sama rezygnacja ze współpracy z trenerem przerodziła się w farsę. Po raz pierwszy w życiu spotkałem się z sytuacją kiedy zwalniany pracownik nie chce przyjąć tego faktu do wiadomości. Nie słyszałem także nigdzie, żeby zwalniany trener, niechciany w klubie chciał dalej prowadzić treningi mimo zatrudnienia innego szkoleniowca. To było dla mnie szok!
Jesienią 2010 roku nie wkradały się do głowy wątpliwości, że z Robertem Maaskantem może się nie udać, gdy po porażce z Lechem Wisła była ósma, a do liderującej Jagiellonii traciła aż 10 pkt.?
- Nie, gdyż wiedziałem, jakie są tego przyczyny. W jednym oknie transferowym przyszło siedmiu nowych zawodników, a straciliśmy sześciu obrońców i choć sprowadziliśmy kilku nowych. Brakowało nam wtedy jednego solidnego stopera klasy Marcelo, czy Głowackiego. Gdybyśmy jednego z nich mieli, to teraz bylibyśmy liderem z pięciopunktową przewagą nad drugim zespołem. Nie przegralibyśmy na pewno meczu z Jagiellonią czy innymi klubami.
Jedyne, co mnie mogło martwić, to jakość gry, która nas nie satysfakcjonowała. Owszem, były przebłyski formy w meczach z Lechią i Legią - one pokazały drzemiące w zespole możliwości.
Reasumując, w klasę trenera Maaskanta nie zwątpiłem, nawet po przegranej z Lechem, ale faktycznie, ciężko mi się było przyzwyczaić do tego, że jesteśmy na ósmym miejscu. Najczęściej za mojej kadencji Wisła dzierżyła fotel lidera, w najgorszym wypadku była na drugim-trzecim miejscu.
Rozmawialiście po tej porażce z Lechem?
- Zawsze, po każdym meczu to robimy, wspólnie ze dyrektorem sportowym. Wtedy zaimponował mi spokój Roberta, który stwierdził, że obrona prędzej, czy później musi "zaskoczyć", że Chavez po mundialu miał dwumiesięczną przerwę i przez nią nie mieliśmy z niego pożytku. Że zespól potrzebuje zgrania. Dopiero gdy gra obronna całego zespołu zafunkcjonowała i nasza linia obrony nieco okrzepła, zaczęliśmy regularnie punktować.
Zawiódł się pan na Macieju Żurawskim, który jesienią w Ekstraklasie strzelił tylko jedną bramkę?
- Trochę tak, spodziewałem się po Maćku lepszej gry, większej liczby strzelonych goli, aczkolwiek on miał słabe przygotowania do sezonu. Mam nadzieję, że teraz, po solidnych zimowych treningach pokaże pełną paletę swych możliwości. Trzeba też zauważyć, że Maciek jesienią spełnił rolę integracyjną ze swą dobrą znajomością angielskiego. Czasem, poprzez swoje dosyć ostre wypowiedzi, powodował wstrząśnienie szatnią i to pomagało.
Czy w większości anonimowi - poza Jaliensem - obcokrajowcy będą w stanie nakręcić modę na piłkę w naszym kraju? Kiedyś każdy na podwórku wcielał się w Smolarka, Bońka, Lubańskiego, później w młodego Smolarka. Wierzy pan, że ktoś będzie chciał odgrywać rolę Bunozy, Meliksona, Paljicia?
- Wierzę, że piłkarski narybek będzie się utożsamiał z Sobolewskim, lub Małeckim, ale także nie widzę problemu żeby odgrywać rolę Bunozy czy Paljicia. A może odpowiem w ten sposób, pytaniem: wierzy pan w to, że w Londynie chłopcy biegają po podwórkach w koszulkach Drogby, a po Manchesterze w tych Berbatowa? Świat otworzył granice, zatarły się różnice. Dlatego kibice muszą się przyzwyczaić do większej liczby obcokrajowców Wisły. Jeśli będziemy wygrywać, to przyjdzie im to znacznie łatwiej.
Jeśli uznaje pan za dobry transfer Jaliensa, to zwróćmy też uwagę na bramkarza Pareiko, który osiem lat spędził w silnej lidze rosyjskiej. Genkow trafił do Dynama Moskwa nie za piękne oczy, tylko za niemałe umiejętności. Siwakow grał z BATE Borysów w Champions League, a niedawno kupiło go Cagliari. Sam fakt, że Włosi się nie zgodzili na opcję transferu definitywnego, świadczy, że bardzo mocno wierzą w tego piłkarza. O Maorze Meliksonie mówią, ze jest bardzo ciekawym zawodnikiem.
Wszystkich tych piłkarzy łączy jedna rzecz - każdy z nich chce coś osiągnąć. Wyjątek stanowi być może Jaliens, który był dwa razy w Lidze Mistrzów, ale i on jest ciekawym zawodnikiem - wszechstronnie wykształconym, o wysokiej moralności, zaangażowany w chrześcijański ruch charytatywny. Pareiko zawsze grał w środku tabeli, podobnie jak Maor Melikson, a Siwakow, poprzez występy u nas chce pokazać Włochom na co go stać i sobie udowodnić, w jakim jest miejscu swojej kariery.
Zatrudniając takich piłkarzy, jak Jaliens musiał pan powiększyć budżet przeznaczony na zarobki?
- Zdziwiłby się pan, ale przychodząc do nas na pewno nie kierowali się finansami, gdyż pod tym względem nawet stracili, bo u nas się tyle nie płaci piłkarzom, co na Zachodzie, czy w Rosji.
Dla mnie jest to bardzo ważne i obserwuje podejście mych pracowników do takich spraw. Gdy zatrudniałem Roberta Maaskanta, o pieniądzach nawet nie rozmawialiśmy przy pierwszym spotkaniu. Robert miał większy kontrakt w NAC Breda, ale tamten klub ograniczał go do walki o środek tabeli, z Wisłą może się bić o mistrzostwo Polski i awans do Ligi Mistrzów.
Podobnie jest ze sprowadzonymi przez nas zimą piłkarzami - każdy chce się bić o jak najwyższe cele sportowe i wie, że kasa przyjdzie razem z nimi.
Najlepszy sportowiec stulecia TS Wisła, Antoni Szymanowski zadeklarował przekazanie wszystkich swoich medali do muzeum Wisły, które zamierza pan stworzyć na stadionie. Co pan na to?
- Strategia historyczna jest bardzo ważnym aspektem naszych działań. Już ją zaczęliśmy zapraszając na mecze dożywotnio najwybitniejszych piłkarzy. Jeśli tylko otrzymamy od miasta gotowy cały stadion, zaczniemy realizować nasze plany. Powołaliśmy kapitułę Legend Wisły, która będzie wyznaczać kryteria powoływania zawodników do miana Legend Wisły. Do końca roku 2011 zamierzamy otworzyć muzeum, zostanie powołana jego rada. Rada muzeum będzie się kontaktowała z wszystkimi posiadaczami pamiątek, które będą mogły uatrakcyjnić nasze wiślackie muzeum. Jeżeli znajdą się wśród tych eksponatów medale pana Antoniego Szymanowskiego, to będziemy zaszczyceni. Na pewno bardzo chętnie się spotkam z panem Antonim i mam nadzieję, że nie odmówi tym razem przychodzenia na mecze Wisły.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz