Łączna liczba wyświetleń
piątek, 25 lutego 2011
Wywiad z Kokoszką weszło.com
Słyszałeś o przepowiedni Wojtka Kowalczyka?
Nie, a o co chodzi?
To krótko ci ją streszczę. „Kowal” przed Twoim wyjazdem do Empoli napisał na swoim blogu, że zagrałeś pół meczu na Euro, przeszedłeś holenderskie pranie mózgu i od razu zrobiło ci się za ciasno w zespole mistrza Polski. A przy okazji dodał, że jesteś głąb i szybko wrócisz do kraju i jeszcze będziesz prosił, by taki klub jak Wisła wziął cię z powrotem. Ostatecznie wzięła cię Polonia, co nie zmienia faktu, że „Kowal” miał rację. Furory we Włoszech to nie zrobiłeś.
Ale byłem tam przez dwa i pół roku. To chyba nie tak krótko? Inna sprawa, że gdyby nie pewne zawirowania i kiepska sytuacja finansowa klubu, to prawdopodobnie zostałbym jeszcze w Empoli. Wyszło jednak inaczej i uznałem, że najlepszym rozwiązaniem będzie powrót do Polski.
Ale chyba nie tak sobie wyobrażałeś swoją przygodę z ligą włoską.
No na pewno. Zwłaszcza, że początek był obiecujący. Klub walczył o awans do Serie A, ja grałem w pierwszym składzie i mieliśmy naprawdę silny zespół. Wyglądało to nieźle, ale do czasu. Kiedy w pierwszym sezonie odpadliśmy w „play-offach” i straciliśmy szansę na awans - zaczęła się wyprzedaż. Odeszli najlepsi zawodnicy, a klub szukając oszczędności zaczął stawiać na wychowanków. Ale umówmy się – żeby awansować do Serie A, trzeba wyłożyć większą kasę. W Empoli nie było na to środków. Włoskie kluby, szczególni te z Serie B, dosyć mocno odczuły kryzys finansowy. Latem przekonałem się o tym na własnej skórze, kiedy klub chciał obniżyć mi kontrakt, na co się nie zgodziłem.
I dlatego przez ostatnie pół roku większość spotkań oglądałeś z trybun?
Nikt mi tego wprost nie powiedział, ale można się domyśleć. Trener regularnie pomijał mnie przy wybieraniu składu meczowego, bez uzasadnienia. Zagrałem raptem dwa mecze, a jestem w takim wieku, że przesiadywanie na ławce czy trybunach zupełnie mnie nie kręci.
Nie uważasz teraz, że decyzja o wyjeździe do Włoch była zbyt pochopna?
Nigdy nie żałuje swoich decyzji. Kilku pozytywów w przeprowadzce do Włoch na pewno można się doszukać. Poznałem nową kulturę, nauczyłem się języka, rozegrałem kilkadziesiąt spotkań w Serie B. A poziom był tam naprawdę przyzwoity. Wiadomo, we Włoszech dużą wagę przywiązuje się do taktyki i choć czasami zajęcia były nużące, to procentowało to później na boisku. Zresztą, byłem na to przygotowany. Przed wyjazdem o włoskiej piłce sporo opowiadał mi Kamil Kosowski. No i sama Toskania, jej klimat, to kapitalne miejsce do życia.
Wspomniałeś o Kamilu Kosowskim. Utrzymywałeś kontakt z innymi Polakami grającymi we Włoszech?
Z Błażejem Augustynem i Bartkiem Salamonem spotykaliśmy się tylko przy okazji meczów. Odległości między naszymi miastami nie sprzyjały częstszym kontaktom. Blisko miałem tylko do Florencji, ale z Arturem Borucem widziałem się raz, podczas naszego meczu w Pucharze Włoch. To wszystko. Wiadomo, on ma rodzinę, mecze co trzy dni…
Patrząc na przypadek Błażeja Augustyna nie myślałeś sobie: „jak ten gość tego dokonał?” Po kilku występach w Rimini przeszedł do klubu z Serie A, podczas gdy Ty na dalej tkwiłeś w drugoligowym Empoli.
Nie, nie (śmiech), choć to ciekawy przypadek. Ewenement. Pamiętam, że Rimini broniło się przed spadkiem, Błażej zagrał w kilku meczach, ale jak widać to mu wystarczyło, żeby wpaść w oko trenerowi Catanii. Nie wiem, jak mu teraz idzie, nie śledzę tego. Wiem tylko, że ostatnio leczył kontuzję.
Już wyleczył. Zdążył nawet zagrać w czterech meczach, ale ostatnio nie podnosi się z ławki rezerwowych.
No trudno. W każdym razie trzymam za niego kciuki.
Wróćmy na chwilę do Twojego odejścia z Wisły Kraków. Byłeś pierwszym polskim piłkarzem, który skorzystał z Prawa Webstera. Do Włoch wyjeżdżałeś w atmosferze małego skandalu. Kibice Cię wyzywali, a klub nie chciał odpuścić i skierował sprawę do FIFA.
I ją przegrał. Ostatecznie to ja dostałem certyfikat i mogłem bez przeszkód grać w Empoli. Być może dla niektórych to było zaskoczenie, ale po prostu skorzystałem z tego, co mi przysługiwało. Przecież osoby pracujące wtedy w Wiśle doskonale zdawały sobie sprawę, że mogę odejść, korzystając z Prawa Webstera. Dla nich to nie była żadna niespodzianka. Żałuję tylko, że rozstałem się z Wisłą w takich okolicznościach, bo mam do tego klubu olbrzymi sentyment. Spędziłem tam 7 lat. W Krakowie zostało wielu moich znajomych i co najważniejsze – to właśnie dzięki Wiśle jestem teraz tu, gdzie jestem.
Koledzy z Krakowa się nie wkurzyli?
Raczej nie. Takie jest życie piłkarza. Z niektórymi chłopakami z tamtej Wisły cały czas utrzymuje kontakt – z Rafałem Boguskim, z Mariuszem Pawełkiem czy z Marcinem Juszczykiem. Teraz tam się trochę pozmieniało. Klub postawił na obcokrajowców. Ale do Krakowa wpadam dosyć często i prawdopodobnie osiądę w tym mieście po zakończeniu kariery. Przynajmniej takie mam plany.
Podobno zanim podpisałeś kontrakt z Polonią, prowadziłeś rozmowy… właśnie z Wisłą. To prawda?
Rozmawiałem z kilkoma klubami z ekstraklasy, ale to Polonia była najkonkretniejsza. Tutaj o wszystkim decyduje jedna osoba – Józef Wojciechowski. To wiele ułatwiło. To on skontaktował się z moim menedżerem i wszystko potoczyło się bardzo szybko. Dogadaliśmy się w cztery - pięć dni.
Ale przychodząc na Konwiktorską, zdawałeś sobie sprawę, że prezes Wojciechowski to nieco większy ekscentryk, niż Bogusław Cupiał?
Jasne. Śledziłem polską ligę, więc wiedziałem kim jest Józef Wojciechowski. To charyzmatyczna postać. Łoży duże pieniądze na klub i to normalne, że oczekuje wyników. Mnie akurat się podoba, że głośno mówi to, co myśli. Zresztą, wydaje mi się, że wyciągnął już wnioski ze swojej dotychczasowej działalności. To facet, który potrafi uczyć się na błędach.
O „Klubie Kokosa” też słyszałeś?
Taaak (śmiech). Chłopaki cały czas żartują, że zostałem ściągnięty do pary Danielowi Kokosińskiemu.
A ile w Twoim transferze do Polonii było zasługi duetu – Beenhakker, de Zeeuw?
Nie mam pojęcia. To raczej pytanie do samych zainteresowanych, do trenera Bosa lub do właściciela klubu.
Ale musisz przyznać, że ciągnie się za Tobą łatka pupila Beenhakkera.
Nie wiem, nie mam z tym problemu. Na pewno Leo bardzo mi pomógł w rozwoju kariery. Dostałem od niego szansę i jej nie zmarnowałem. Zawsze mogę sobie wpisać do CV te 45 minut z Chorwacją na Euro. Ale czy byłem jego pupilem? Trudno powiedzieć. Trener w tamtym czasie dawał szansę wielu młodym zawodnikom, chciał nas czegoś nauczyć, przekazać swoje doświadczenie. Dużo się od niego nauczyłem.
Teraz Twoim trenerem jest inny Holender – Theo Bos. Widzisz podobieństwa między tymi szkoleniowcami?
Na pewno w treningach. Większość ich ćwiczeń wygląda bardzo podobnie. Klasyczna holenderska szkoła. Mamy dużo zajęć z piłką i myślę, że wszystkim to bardzo odpowiada.
Ok. To czas na konkretną deklarację: o co będzie walczyć Polonia w rundzie wiosennej?
Mierzymy wysoko. W każdej formacji mamy po kilku reprezentantów kraju. Wyglądaliśmy nieźle w meczach sparingowych, teraz pokonaliśmy Lecha w Pucharze Polski. Wiadomo, tracimy trochę punktów do ścisłej czołówki, ale to nie są jakieś gigantyczne straty. Liga jest wyrównana. Wydaje mi się, że szybko do nich doskoczymy.
Pytanie tylko czy Adam Kokoszka będzie grał w pierwszym składzie, bo akurat na środku obrony, to konkurencja w Polonii jest spora. Jodłowiec, Sadlok, Pietrasiak – to trzech reprezentantów Polski.
Zgadza się. I w przeciwieństwie do mnie, oni w tej reprezentacji dalej grają, albo grali stosunkowo niedawno. Ale nie boje się rywalizacji. Przywykłem do tego. To normalne, że klub, który chce walczyć o najwyższe cele ma po dwóch równorzędnych zawodników na każdej pozycji.
A do Ciebie Franciszek Smuda jeszcze nie dzwonił?
Jak dotąd nie. Ani on, ani nikt z jego sztabu szkoleniowego. To był właśnie jeden z czynników, dla których postanowiłem wrócić do Polski. Stąd na pewno jest bliżej do kadry, niż z Serie B. Przez dwa i pół roku gry w Empoli nikt nie przyjechał do Włoch, żeby obejrzeć na żywo jakiś mój mecz. Ale spokojnie, o reprezentacji będę myślał dopiero, jak wywalczę miejsce w pierwszym składzie Polonii.
Jak przebiega Twoja aklimatyzacja w stolicy?
Powoli poznaję miasto. Na razie cieszę się z faktu, że trwają ferie, bo dzięki temu nie ma jeszcze zbyt dużych korków. No i drogę na trening już zapamiętałem. Ode mnie to w sumie kawałek. Mam mieszkanie na tym… jak to się nazywa… na Marymoncie, tak. Dostałem je od prezesa.
weszło. com
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz