Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 20 lutego 2011

Zwojować coś w europie - wywiad z Bogdanem Basałajem.

Piotr Jawor, Andrzej Klemba: W ciągu pół roku odeszło z Wisły siedmiu podstawowych zawodników. Nadal celem jest mistrzostwo Polski?

Bogdan Basałaj: Choć jesteśmy w trakcie przebudowy, tytuł traktujemy jako cel, ale i środek do wyjścia w Europę. Nie chcemy tylko mistrzostwa, chcemy coś zwojować. Nie myślimy tak: wygramy ligę, a potem zobaczymy, co będzie. Nie zadeklaruję awansu do Ligi Mistrzów, ale liczymy przynajmniej na fazę grupową Ligi Europejskiej. Oczywiście odzyskanie tytułu może się nie udać, jednak piłkarze muszą pokazać, że do końca walczyli. Choć uważam, że zrobiliśmy prawie wszystko, by obrać właściwą drogę. Piłkarzy nie pozyskaliśmy drogą przypadku, tylko po wnikliwych obserwacjach. To jednak wyniki pokażą, czy rzeczywiście tak jest. Latem miałem zaledwie miesiąc do pierwszego meczu i transfery opierały się na opinii agentów, materiale filmowym itp., częściowym skautingu. Teraz było zupełnie inaczej i zwiększyliśmy prawdopodobieństwo zdobycia tytułu.

Kto będzie najgroźniejszym rywalem?

- Jagiellonia, Legia, Polonia i Lech. Czarnym koniem może okazać się Lechia, tym bardziej że wkrótce będzie miała nowy stadion. Jak nie teraz, to naprawdę groźna powinna być w przyszłym sezonie. Podobnie ze Śląskiem Wrocław, bo nowe stadiony w dużych miastach wręcz wymuszają wzrost budżetu. To też oznacza, że do polskiej ligi będą sprowadzani kolejni i coraz lepsi zagraniczni zawodnicy.
Zimą wiślackie transfery wyglądały znacznie lepiej niż latem - przyszło mniej graczy, ale bardziej obiecujących.

- Prawie rok temu wspólnie z panem Bogusławem Cupiałem [właścicielem klubu] ustaliliśmy strategię przebudowy Wisły. Namówiłem Stana Valckxa na stanowisko dyrektora sportowego, rozbudowaliśmy skauting. To była jedna z najważniejszych zmian. Mamy pięciu skautów centralnych [Zdzisław Kapka, Ryszard Czerwiec, Edward Klejndinst, Marcin Kuźba i Cleber] oraz siedmiu regionalnych. Obejrzeli kilkuset zawodników. W listopadzie mieliśmy już mocno wyselekcjonowaną grupę, aż w końcu zdecydowaliśmy się na pięciu graczy [Maora Meliksona, Michaiła Siwakowa, Kewa Jaliensa, Sergieia Pareikę i Cwetana Genkowa].

Z ilu nazwisk wybieraliście?

- Wybieraliśmy z kilkudziesięciu.

Trudno się przebiera?

- To normalna robota klubowa. Musimy jednak pamiętać, że dopiero zaczynamy, a naszej sieci skautów na razie trudno konkurować z zachodnimi, których siatka jest o wiele starsza i bardziej gęsta. Mają więcej ludzi, kontaktów i środków, więc musimy ryzykować koszty, by wyciągnąć zawodników, których nie oni zauważyli. Trzeba więc liczyć, że nasi ludzie wyprzedzą konkurencję i wśród młodych zawodników wcześniej znajdą jakąś perełkę.

W jaki sposób zatrudniacie skautów?

- Centralni mają umowę o współpracy lub są na etatach. Zajmują się Europą, ekstraklasą oraz pierwszą ligą polską. Regionalni penetrują polskie rozgrywki od drugiej ligi w dół.

Jeśli skaut znajdzie 13-latka, który za kilka lat okaże się perełką, może liczyć na dodatkowe premie?

- Jeśli w ligach od drugiej do czwartej skaut regionalny znajdzie interesującego zawodnika, w momencie podpisania kontraktu dostaje premię, a gdy ten piłkarz zagra określoną liczbę meczów w pierwszym składzie, może liczyć na kolejną.

A procent od kolejnego transferu?

- Nie, to już byłoby za dużo.

Ile kosztuje utrzymanie skautingu?

- To będę wiedział na koniec roku.

Setki tysięcy euro?

- Raczej setki tysięcy złotych.

Marek Jóźwiak, dyrektor sportowy Legii, twierdzi, że nie ma sensu zatrudniać skautów, bo i tak polecą zawodnika klubowi, który zapłaci im więcej.

- To jego opinia. Według mnie czas hurtowego przywożenia przez agentów przypadkowych piłkarzy minął. W Wiśle takich zawodników już nie chcemy. Oczywiście może się tak zdarzyć, ale nie może być regułą. Skautów zatrudnia się w całej Europie, więc nic nowego nie wymyśliliśmy. Wcześniej czy później to się opłaci.

Wśród tych kilkuset zawodników były gwiazdy, które wkrótce skończą karierę, ale nazwiskiem przyciągnęłyby ludzi na stadion?

- Naciskam na Stana, by kogoś takiego znalazł ze względów marketingowych, ale on zawsze mówi, że dany zawodnik nie jest wystarczająco dobry na Wisłę. Budując zespół, nie można ściągać gracza tylko dla nazwiska. Musi podnieść poziom.
Ile razy oglądacie zawodnika, którym jesteście zainteresowani?

- Skauci spotykają się z dyrektorem systematycznie, omawiają obejrzanych zawodników, wyznaczają cele podróży i pozycje, na które szukają zawodników. Czasem jadą na mecz, bo grają tam ciekawi zawodnicy, a czasem jadą oglądać już konkretnego piłkarza. A dalej to tajemnica "kuchni".

Robicie tzw. wywiad środowiskowy?

- W miarę możliwości. Skaut ogląda zawodnika już na rozgrzewce, patrzy też, jak zachowuje się w stosunku do sędziego, w jaki sposób rozmawia z dziennikarzami. Aspekt pozasportowy też jest ważny.

Zdarzało się, że zrezygnowaliście z powodu spraw prywatnych?

- Nie.

Jaka jest pana rola w transferach?

- Musiałbym mieć 48-godzinną dobę, by obejrzeć każdego gracza. Z chęcią popatrzę na fragmenty rekomendowanego zawodnika, ale ufam moim pracownikom, których namawiam do dyskusji, a czasem nawet kłótni w sprawie zawodników. To podnosi poziom oceny. Byłbym niespełna rozumu, gdyby cztery osoby powiedziały "tak", a ja "nie". Gdy rekomendują mi zawodnika, zaczynamy rozmawiać o pieniądzach. Jeśli wszystko jest ustalone, rozmawiam z właścicielem, bo musi o tym wiedzieć i wyrazić zgodę - to jest normalne.

Przez cztery lata w PSV Stan Valckx sprowadził m.in. Alexa, Heurelho Gomesa czy Jeffersona Farfana. Dyrektora z takim CV w Polsce jeszcze nie było. Trudno było go przekonać?

- Świat futbolu jest tak poukładany, że zarabiają bardzo dobrze już nie tylko piłkarze, ale także trenerzy i dyrektorzy sportowi. Te trzy grupy generują największe koszty. Stan nadzoruje też u nas skauting oraz strategię szkolenia młodzieży i zarabia adekwatne do tego pieniądze.

Ile z każdego transferu musieliście przelać menedżerom?

- Pod tym względem piłka nożna jest straszna. Jak czytam, że Real przy transferze Ronaldo musiał zapłacić jego agentowi 10 proc. wartości kontraktu [przeszedł z Manchesteru United za 93 mln euro], to dochodzę do wniosku, że działacze są czasami bezbronni. Niedawno byłem w Genewie na spotkaniu najsilniejszych klubów europejskich. Przewodniczył Karl-Heinz Rummenigge z Bayernu, ja siedziałem blisko kolegów z innych klubów, m.in. Emilio Butragueno z Realu Madryt, i wszyscy podnosili sprawę, co zrobić z agentami. Nikt nie potrafi z nimi zrobić porządku, a do tego FIFA chce zlikwidować licencje dla menedżerów, bo tylko 30 proc. transferów przeprowadzają licencjonowani agenci. Niemal wszyscy piłkarze mają agentów. Czasem tylko menedżer przychodzi na negocjacje z kalkulatorem, ale czasem ma go także zawodnik. Na szczęście wśród pozyskanych przez nas graczy nie widziałem takiego, który myśli tylko o pieniądzach. Przecież Pareiko czy Genkow przychodzili z Rosji, gdzie zarobki są horrendalne. Więcej zarabiają też w Holandii, ale Jaliens zdecydował się na Wisłę.

To dlaczego chcieli przyjść do Wisły?

- To mnie też zastanowiło, bo obaj mogli zostać w swoich ligach i zarabiać więcej, ale przyjęli naszą niezłą ofertę. Chcą coś osiągnąć. Podobnie było z Robertem Maaskantem. Najpierw kilka godzin przegadaliśmy o piłce, o jego wizji, o przebudowie Wisły, a dopiero na koniec o pieniądzach. Ważna była motywacja tych ludzi.

Jest pan przekonany, że ponad 30-letni piłkarze z silniejszych lig będą dawać z siebie wszystko?

- Pewnie, że każdy klub wolałby młodszych. Ale podobało mi się, że ani Jaliens, ani Pareiko nie usiedli do rozmów z kalkulatorami. Zawsze pytam kandydatów do Wisły, dlaczego chcą tu grać, próbuję wyczuć. Wierzę Pareice, który w Rosji spędził dziesięć lat, a ostatnie pięć w Tomsku na Syberii, że chce wrócić do Europy. Pochodzi z Tallinna, czyli z Unii Europejskiej. I chce wreszcie coś osiągnąć. Jaliens oprócz tego, że był wkurzony, bo w klubie stawiali na młodych stoperów, to uznał przyjście do Wisły jako wyzwanie. Oczywiście pomogły też telefony od Maaskanta i Valckxa. Poza tym zapisy w kontraktach są takie, że im musi się opłacać dobrze grać.
A jak się negocjowało z Turkami? W ciągu roku sprzedaliście im braci Brożków i Arkadiusza Głowackiego. Gra tam też Mariusz Pawełek.

- Turcy mają wyższe budżety niż my. Pawełkowi oferowaliśmy naprawdę dobre pieniądze, ale tam dostał zdecydowanie więcej. Czasem z Turkami negocjuje się dwa dni i dwie noce, a gdy w końcu udaje się dojść do porozumienia, mówią, że zapłacą w dziesięciu ratach. I wszystko zaczyna się od nowa.

Wisła robi się coraz bardziej zagraniczna. W kadrze jest 15 obcokrajowców i tylko dziesięciu Polaków.

- Chciałbym mieć jak najwięcej Polaków, ale ich nie ma na rynku!

W Polsce trudno znaleźć dobrych piłkarzy, bo szkolenie jest na fatalnym poziomie.

- Od kilku lat, także na spotkaniach z PZPN-em, mówię, że szkolenie to statutowy obowiązek związku. PZPN musi narzucić klubom, również z niższych klas, a nawet LZS-om, centralny system szkolenia. Coś zaczyna się ruszać, ale systemu wciąż nie ma. Jeszcze niedawno nie było wiadomo, w jakim wieku dziecko może grać jaką piłką, na jakim boisku czy może jeździć na mecze nie dalej, niż potrzeba w danym wieku. To na pierwszy rzut oka mało znaczące rozwiązania, ale bardzo potrzebne. Dla młodych nie powinno się prowadzić tabel czy klasyfikacji strzelców, bo to nie jest ważne. Nasi trenerzy muszą nauczyć się szkolenia młodych, a nie wygrywania za wszelką cenę. U nas szkoleniowiec drugiej klasy prowadzi seniorów, juniorów i dzieci. Kurso-konferencje są organizowane raz w roku i dotyczyły najczęściej procesu treningowego seniorów. A to jest tragedia, bo szkolenie seniorów i dzieci to niemal różne dyscypliny sportu.

Ile czasu minie, zanim polski klub w większości rodzimym składem będzie w stanie zajść w pucharach tak daleko jak Wisła na początku wieku?

- Nie wiem, czy da się powtórzyć taki sposób selekcji i budowy drużyny. Chyba nie ma już powrotu do zespołów jednej narodowości. Dobrze by było, gdyby był zachowany balans. Robi to np. Ajax, gdzie zawsze gra pięciu czy sześciu wychowanków. Jak w Polsce będzie wysokiej jakości szkolenie, to każdy właściciel, prezes będzie brał rodaków, bo to rozsądne.

A co do wielkich sukcesów Wisły, to z całym szacunkiem, mimo że byłem wtedy prezesem - oprócz dwóch dobrych sezonów - przegraliśmy europejskie puchary z Dynamem Tbilisi i Valerengą Oslo. Trzeba więc zapytać, czy dla kibiców, a przede wszystkim zawodników, to były sukcesy, które starczyły im do końca życia? Na pewno nie właścicielowi. Przecież nie awansowaliśmy do Ligi Mistrzów, nie mówiąc o Pucharze UEFA.

Opłaca się szkolić piłkarzy? To dość kosztowne, a może przynieść dużo gorsze efekty niż transfery.

- Jeśli co sezon do pierwszego zespołu trafi jeden-dwóch wychowanków, to jest dobrze. Ale szkółka ma też inne wartości. To budowanie tożsamości i społeczności wokół klubu. Koszty nie są aż tak duże. Można mieć dofinansowanie ze składek rodziców czy innych funduszy na szkolenie dzieci. Pieniądze z federacji bądź ministerstwa powinny być nie za sukcesy na poziomie powiatu, województwa czy nawet Polski, ale za system i jakość szkolenia. Pod tym względem podoba mi się Bundesliga. Tam szkółki za infrastrukturę i poziom szkolenia dostają jedną, dwie lub trzy gwiazdki. I od tego zależy, ile pieniędzy dostaną od Bundesligi i Federacji.

źródło: Sport.pl

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz